ŻYWOTY

 

ŚWIĘTYCH

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 

Na dzień 19 lipca

 

ŻYWOT

 

BŁOGOSŁAWIONEGO JANA z DUKLI

 

zakonnika św. Franciszka, zgromadzenia oo. Bernardynów,

 

wyjęty z kroniki tegoż zakonu,

napisanej przez Jana z Komorowa w roku 1484, z procesu

beatyfikacji bł. Jana z Dukli 1732.

 

~~~~~~~~~~~

 

Nie tylko domy zamożne i szlacheckie w narodzie polskim z rodzin swoich wydały Stanisława Szczepanowskiego, Wincentego Kadłubka, Kazimierza Jagiellończyka, ale też i małe miasteczka i wioski wyłoniły Jana z Kent, Szymona z Lipnicy, Władysława z Gielniowa i Jana z Dukli: którzy jako świetne gwiazdy na polskim horyzoncie cnotą i pobożnością jaśnieli. Z pomiędzy wymienionych sług Bożych, Jan urodził się około r. 1414, z cnotliwych i bogobojnych rodziców, Jana i Katarzyny, w miasteczku Dukli, w królestwie polskim, położonym w diecezji krakowskiej, blisko węgierskiej granicy. A gdy jeszcze był pacholęciem już wtedy objawiał piękne znamiona takiej pobożności, jaką w dorosłym wieku zajaśnieć miał; bo dobroć Boża darem swej łaski wyprzedziła i owionęła młodziutkie serce jego, że nawet od samej kolebki życia, przede wszystkim wymawiał najsłodsze imiona Jezusa i Maryi; i te czcigodne wyrazy z miłości ku Bogu w całym swym życiu nabożnie i często powtarzał. Gdy przeszedł z wieku niemowlęcego do dziecięcego, nie wyniósł z niego żadnej prawie przywary, co zwykle kazi wiek niemowlęcy, ale za rozwinięciem władz umysłowych, zaraz Duch Boży owładnął jego serce, z którego wyjawiał piękne obyczaje, umiarkowaną skromność i powagę; a biorąc w rodzinnym miasteczku pierwsze nauki w szkole parafialnej, ucząc się zasad religii chrześcijańskiej, chwalebną pilnością celował nad swych rówienników, i objaśniał ich opowiadaniem, czego się nauczył. Próżne i bagatelne rzeczy, którymi się inne dzieci płocho zajmują, zaniedbując istotnych wieku swego obowiązków, były dla niego wcale obojętnym przedmiotem, i nie odwodziły go od pobożności, którą bojaźń Boża w sercu jego zawiązała. Uznawał on te rzeczy przemienne, za szczeble, po których wznosił się przez ich rozwagę coraz wyżej ku poznaniu Stwórcy wszech rzeczy. Przezornie chował w pamięci przykazania Boże, chroniąc się ich przekroczenia, by życia niewinnego zboczeniem nie zmazał; i bardzo mu posłużyło do ustrzeżenia się grzechu uważne odmawianie modlitwy Pańskiej, pozdrowienia anielskiego i innych modłów, którymi on swym rówiennikom przodkował. Troskliwi rodzice o syna swojego, widząc w nim wielki pochop do nauk, szczególniej rozwijające się coraz bardziej bystre i rzadkie pojęcie, nie szczędzili miernego wprawdzie mienia swego, umyślili zatem wysłać Jana do wszechnicy krakowskiej na słuchanie wyższych umiejętności, z których ta szkoła już wtedy nie tylko w Polsce, ale też i u postronnych słynęła narodów. Jan przybywszy do Krakowa, przechodził z pochwałą przez wszystkie nauki; uczył się języka łacińskiego i niemieckiego; ukończył umiejętności filozoficzne, i nie dał się w nich swym rówiennikom wyprzedzić; a słuchając teologii, łączył z tą nauką zarazem bojaźń Pańską, która według Dawida proroka jest wszelkiej mądrości początkiem. Właśnie podówczas w szkole krakowskiej miał Jan współtowarzyszów w naukach i pobożności: Jana z Kent, Szymona z Lipnicy i innych bogobojnych młodzieńców, którzy, im wyżej wznosili się do szczytu umiejętności, tym głębiej zapuszczali się w cnotę pokory i miłości Bożej, a niektórzy z nich już byli wieńcem doktorskim ozdobieni. Z tymi to młodzieńcami, których sercem bojaźń Boża silnie władała, wszedł Jan w ścisłą zażyłość, i nitem szczerej przyjaźni przypoił się do ich grona, ożywionego duchem pobożności i cnoty. Za ścisły obowiązek poczytali sobie ci młodzieńcy stronić od towarzystwa uczniów rozprzężonych i skażonych obyczajów, a wznosić się na wyższy coraz stopień doskonałości życia chrześcijańskiego. W tej świętej przyjaźni nabrał Jan większej pobożności i głębokiej pokory, na której gruncie osadził otwartą szczerość, ujmującą uprzejmość i słodką dobroć serca swojego, która go czyniła miłym przed obliczem Boga i przed ludzkimi oczyma. Jest to jasna i niezaprzeczona prawda, że gruntowna cnota i pobożność doznawała i doznaje twardej próby pokus i prześladowania od nieprzyjaciela ludzkiego zbawienia: nie zasypia on, lecz skrzętnie, albo rozdmuchuje tlejące zarzewie żądzy w ciele naszym, albo też maluje i wystawia przed umysłem młodego człowieka powabne szczęście świata, chcąc go tym złudzić podstępem i owładnąć, aby nad nim w wiecznym zatraceniu panował. Skoro Jan chlubnie ukończył zawód naukowy, szatan silnie natarł na niego, przywodząc mu na myśl łatwe osiągnienie wysokich dostojeństw i urzędów w narodzie, ile, że wówczas niewiele było uczonych; wabił go on niemniej znikomymi bogactwy, i obiecywał mu, że przy tym wszystkim może i duszę swoją zbawić. Ale Jan wyuczony w szkole cnoty, nawykły od niemowlęctwa do życia pobożnego, mając przede wszystkim na celu chwałę Bożą i nigdy niezmienne szczęście dla swej duszy w niebiesiech, poznał z dala zastawione na siebie sidła szatańskie; rozmotał je, zdeptał i daleko odrzucił. Pożegnał w Krakowie drogich przyjaciół, poleciwszy się ich modlitwom, i wrócił do rodzinnego miasteczka Dukli. Ale że duch Boży wiedzie jakby za rękę przeznaczeńców do wiecznej chwały; więc po swym powrocie z Krakowa, zawrzało serce jego gorętszą miłością ku Bogu i żywszym pragnieniem służenia Mu na samotności. Wiedząc Jan o wyniosłej skale w lesie nad wioską Cergową, o pół mili od Dukli, na której rzadko kiedy kto bywał, dla bardzo przykrej ścieżki, udał się na jej szczyt, i sam jeden na niej zamieszkał. Stanąwszy na szczycie góry, rzucił wzrokiem na bliskie okolice, jakby u jej podnóża leżące, padł na twarz ten pobożny młodzieniec i ze łzawym okiem dziękował Panu Bogu, że go z odmętu burzliwego świata wywiódł, a w bogomyślności zanurzać się łaskawie dozwolił. Wystawił sobie na niej małą kapliczkę, w której, jako w tajnym zachyłku z uczuciem serca cześć Bogu przez gorącą modlitwę oddawał; blisko zaś tej chatki wykopał studzienkę, z której wodą gasił swe pragnienie. Jeszcze się po dziś dzień utrzymuje pomiędzy ludem to podanie, że woda z tego źródła od chorób uzdrawia. Tak żył na tym ustroniu pobożny Jan, jak istny pustelnik; zasiłkiem dla jego ciała były leśne owoce; a głęboko zanurzając się w bogomyślności i ustawicznej modlitwie w owej kapliczce, rozczulonym sercem rozważał bolesną mękę i śmierć Zbawiciela, dla okupu ludzkiego rodzaju zniesioną. Wykształcony Jan w akademii krakowskiej, i zbogacony wyższą znajomością rzeczy przyrodzonych, ilekroć w chwilach wolnych od modlitwy obrócił wzrok swój z owej góry na bliskie okolice, widząc przed swymi oczyma trafnie malujący się obraz dzieł przyrodzenia, owe skarby nieocenione w tajnikach natury ukryte, a przeznaczone dla pożytku i szczęścia człowieka, którego Twórca wyższym nad wszystkimi twory postawił; z jednej strony czule wielbił dobroć Boga za Jego dary; a z drugiej nieraz ciężko zabolał nad niewdzięcznością tegoż człowieka, że hojnie obsypany dobrodziejstwy, nie tylko Dawcy swemu należącej się cześci nie oddaje, ale Go sromotnie grzechami obraża. Takimi uwagami Jan ukrzepiając umysł swój, za natchnieniem Ducha Świętego uznał niezaprzeczoną tę prawdę: że to nie dosyć było mu na ustroniu, bogomyślnością zapewniać dla siebie wieczną szczęśliwość, ale że jest nieskończenie wyższą zasługą, na zarobek chwały w niebiesiech pracować około zbawienia bliźnich swoich. Trzechletnim zamieszkaniem na skalistej pustyni zahartowany, posiadając obszerną naukę, której nabrał w Krakowie, umyślił wyjść z samotnego zacisza, stanąć wpośród ludu, i ogłaszać mu wzorem św. Jana Chrzciciela patrona swojego godne owoce pokuty, i ukazać proste ścieżki Pańskie, zwłaszcza, że wówczas kacerstwa Ariusza, Fausta Socyna i Jana Husa naród polski zarażały. Opuścił zatem miłe dla siebie pustyni ustronie, zamienił prywatną życia pobożność, którą w utajeniu swą ukrzepiał duszę, na doskonałość rady ewangelicznej, obrał sobie zakon św. Franciszka, i od razu poszedł do klasztoru sądeckiego, objawił ojcom Franciszkanom swoje powołanie, a stamtąd udał się do Lwowa i tam w klasztorze franciszkańskim ojciec gwardian oblókł go w habit zakonny. Ojcowie zakonni rychło postrzegli w nowozaciężnym żołnierzu Chrystusowym wysoką świętobliwość żywota: ścisłe pełnienie ustaw zakonnych, częstą a gorącą modlitwę, otwartą prostotę serca, skromną i poważną mowę, postami ostre martwienie ciała, a nade wszystko miłość bratnią, którą płonęło niezmazane jego serce, tak dalece, że nie tylko młodszej braci na rocznej próbie będącej, ale też i starszym ojcom był zachętą i przewodnią do świętobliwości zakonnej. Dopełniał on ochotnie wszystkich obowiązków młodszej braci właściwych, owę posługę w refektarzu, w kuchni, czyszczenie naczyń kuchennych, rąbał drzewo, i inne powinności w ubogim zakonie z wielką wypełniał radością. Skoro ukończył rok próby zakonnej, pragnąc uczynić z siebie do zgonu żywą ofiarę Bogu, kornym sercem wobec przełożonego wykonał uroczyste śluby według prawidła Franciszka św., te do śmierci i ściśle zachował. Niedługo potem odbył z pochwałą popis z umiejętności teologicznych i w czasie przeznaczonym przyjął święcenia kapłańskie. Prawdziwy ten miłośnik ubóstwa, już dawniej na pustyni przyzwyczajony do niewczasów, wyprosił u przełożonych bardzo szczupłą w klasztorze celkę na zamieszkanie, że zaledwo łóżko i mały kącik mieściła. Tu Jan w częstej a gorącej modlitwie podnosił swego ducha ku Bogu; a dzieląc się z ubogimi i żebrakami szczupłą porcją potraw zakonnych, ścisłym zachowaniem postu stłumiał żądze swego ciała, chłostał je dyscypliną i włosiennicą uskramiał, by nie wykraczało za obręb życia zakonnego. Przezornie odpierając pokusy szatańskie, skromność postawił za strażnicę u oczu swoich, aby im nie dozwalała błąkać się po łudzących i zawodnych przedmiotach, a przemienna próżność nie znęcała serca jego. Podnosił on wzrok swój ku Stwórcy wszelkiej piękności, albo obracał go ku ziemi, do której każdy śmiertelnik po zgonie wrócić musi. Rzadka umysłu jego roztropność i zdrowy rozsądek w sprawach zakonu skłaniały ojców ku częstszemu obieraniu go na przełożeństwo. W głębokim ukorzeniu wypraszał się od urzędów zakonnych, wszakże posłuszeństwem zachęcony, przyjmować je musiał. Sprawował zatem obowiązki gwardiana klasztoru ojców Franciszkanów w Krośnie, we Lwowie, na koniec był kustoszem polskiej prowincji. Wyniesiony na przełożeństwo, nie folgował sobie zgoła w żadnej ścisłości życia zakonnego, pieszo obchodził klasztory podczas ich wizyty. Pierwszym widziano go w chórze na nabożeństwie, i on przed wszystkimi spełniał posługi klasztorne; a daleki od zarozumiałości, zwykle towarzyszącej przełożeństwu, był ojcem i rozjemcą braci zwaśnionej. Przywodził on sobie na pamięć powołanie, które sprowadziło go z pustyni do klasztoru; owę pracę apostolską około zbawienia bliźnich; jął się zatem co żywo kazywania do ludu; treściwą a płynną wymową i głęboką nauką w jednych skażone obyczaje poprawiał, poprawione ustalał; w drugich szkodliwe i zastarzałe nałogi występków stłumiał i umarzał; w innych błędy kacerskie, prawdy potęgą rozgramiał i na łono wiary świętej zbłąkanych przywodził.

 

Właśnie w owym czasie zjawił się w Kościele Bożym niezmordowany apostoł Jan z Kapistranu, który obiegając po Włoszech i Niemczech, gorliwymi kazaniami porażał heretyków, co swymi błędami naukę wiary świętej kazili; na wezwanie króla Kazimierza Jagiellończyka i Zbigniewa Oleśnickiego, krakowskiego biskupa, przybył w r. 1452 do Krakowa z dwunastu zakonnikami ściślejszego pełnienia reguły Franciszka św., którą św. Bernardyn Sieneński do pierwszej świetności przywrócił. Z upragnieniem przyjęty Kapistran w Krakowie, odświeżony zakon obserwantów zaprowadził na Stradomiu, a wsparty zamożnością panów polskich, wystawił klasztor i kościół pod wezwaniem co dopiero kanonizowanego św. Bernardyna, od którego ojcowie Bernardyni w Polsce swą nazwę mają. Do tak zaprowadzonego zakonu ojców Bernardynów, garnął się tak wielki poczet młodzieńców, zagrzanych gorliwymi Kapistrana kazaniami, nie tylko z Wszechnicy krakowskiej, ale też z postronnych okolic, że ich klasztor stradomski pomieścić nie mógł. Stawiano czym prędzej klasztory w innych miastach możniejszych, w Warszawie i we Lwowie. Jan z Dukli pragnąc wznosić się po szczeblach pobożności i cnoty do wyższej życia świętobliwości, skoro zasłyszał o wielkich pracach i nieocenionych korzyściach z kazań Jana Kapistrana, niemal po całej Polsce rozsławionych, mając przed oczyma we Lwowie na halickim przedmieściu naprędce ubogo wystawiony drewniany klasztorek ojców obserwantów czyli Bernardynów, którzy według pierwotnej ścisłości Franciszka św. żywot wiedli; z trudnością wprawdzie, wyprosił jednak od swych przełożonych pozwolenie przejścia do ostrzejszego zakonu. Podczas swego oddalenia się z klasztoru, nieutulonym żalem napełnił serca ojców Franciszkanów, z którymi żył w prawdziwej miłości, a którzy wielce poważali jego pobożną osobę. A gdy według zakonnego obyczaju wyznał jawnie swe winy i przeprosił bracią, odebrawszy od przełożonego błogosławieństwo, pożegnał ich w słodkim rozrzewnieniu i udał się z radością do klasztorku Bernardynów, którzy go z wyciągnionymi rękoma przyjęli i do serc swoich przytulili. I zaiste, jak w świeżo odkopanej i uprawionej ziemi zasadzone drzewko, lepsze i obfitsze wydaje owoce, tak niemniej Jan w nowo zaprowadzonym zgromadzeniu podwoił ostrość świętobliwego życia swojego. Serce jego zawrzało żywszym ogniem miłości ku Bogu i najświętszej Bogarodzicy Maryi; albowiem oprócz zwykłego w kościele i w chórze zakonnego nabożeństwa, często widzieli go bracia ze łzami modlącego się; niemal całe noce przepędzał na bogomyślności i modlitwie, bardzo krótkim snem ciało swe ukrzepiając. Niepokalaną Maryję szczególnym czcił nabożeństwem, bo nie tylko kilkakrotnie przez dzień na Jej uczczenie odmawiał, tak zwane, małe officium, ale i różańca i koronki z rąk nie wypuszczał. Przed Jej wizerunkiem modląc się, z żywym rozczuleniem rozważał bolesne Jej serca udręczenie, kiedy stała przy krzyżu umierającego Syna swojego; a w rozmyślaniu okrutnej męki samego Zbawiciela dla okupu ludzkiego rodzaju zniesionej, we łzach tonął. Odświeżał on często w swej pamięci ustawy zakonu Franciszka św., a tak silnie spoił je z sercem swym, że za wykonaniem onych na wyższy stopień świętobliwości się wznosił, według zdania św. Wincentego Ferreriusza: że kto by ustawy św. Franciszka w każdym punkcie wypełnił, jest świętym zakonnikiem. Z próżnowaniem ciągle walczył, w każdej chwili był czymś zajęty: to czytaniem książek, to ręczną robotą i posługą w klasztorze, a najczęściej gorącą modlitwą i bogomyślnością. Próżnych gadek z bracią zakonną przezornie się chronił, a obmowy i uwłaczania sławie bliźniego głównym był nieprzyjacielem, i z daleka stronił od ludzi obmawiających. Jan, jako spowiednik i kaznodzieja, świadom przestrogi przez Zbawiciela obmówcom danej: "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni", z niej więc wywiódł tę jasną i niezaprzeczoną prawdę, że każdy obmówca ciężko obraża Boga, odbierając Mu sprawiedliwy sąd nad sprawami człowieka, że bardzo krzywdzi bliźnich swoich, którym odbiera dobrą sławę, droższą nad wszystko, a częstokroć staje się przyczyną ich choroby a nawet i śmierci; obciąża swoje sumienie i sprawić się musi Bogu za to ciężkie bliźniego krzywdzenie. Wszakże nic nie masz tak częstego w posiedzeniach ludzkich, zwłaszcza u kobiet, jak czerniąca obmowa.

 

Ten sługa Chrystusów ze szczerej ku bliźniemu miłości bardzo nisko cenił pobożne swe sprawy, uważając się za niegodnego darów Bożych; wielką litość pokazywał nad słabymi, chorymi i kalekami, a szczególniej nad zapowietrzonymi, niosąc im ratunek, nie zważał na szkodliwą zarazę dla zdrowia i życia swojego: jednym przynosił pociechę, dla drugich wypraszał jałmużnę, innym on sam usługiwał. Ale daleko czulej bolał nad słabymi na duszy i w wierze świętej; tych on pobożną rozmową i zbawiennymi radami cieszył i ukrzepiał. Kiedy mieszkał w klasztorze swego zgromadzenia w Poznaniu, słyszał rozmowę dwóch braci zakonnych, z których jeden prowadzący żywot pustelniczy wprzód nim wstąpił do zakonu, powiedział drugiemu: "Lepiej mi było zostać na pustyni, niżeli teraz żyć w zakonie, bo gdym mieszkał samotny, byłem daleki od wszelkiej sposobności do grzechu". Jan słysząc tę rozmowę, odpowiedział żalącemu się na życie zakonne: "Ja zaś, rzecze, nieskończenie dziękuję Bogu za to, że mnie do zakonu powołać raczył; daleko doskonalsze jest życie zakonne niźli pustelnicze; (mówił dalej z własnego doświadczenia): życiu pustelniczemu schodzi na wielu łaskach i dobrodziejstwach duchownych, albowiem pojedynczemu człowiekowi, żywot na ustroniu wiodącemu, nie wszystko dano; a łaski i dary Boże podzielone są pomiędzy wielu, by na wzór handlu duchownego, jedni drugich wspierali. Stąd więc wynika niezaprzeczona ta potrzeba, że jeśli kto odebrał od Boga jaki dar, z niego zatem, nie tylko on sam, ale też i bliźni korzystać powinni. W życiu samotnym na pustyni dwie wielkie niedogodności towarzyszą człowiekowi: pierwsza, jeżeli mu będzie schodziło na jakiej doskonałości lub darze nadprzyrodzonym, w tym niedostatku nikt go nie wesprze ani oświeci; a jeżeli Bóg obdarzył go jakim przyrodzonym talentem, ten zgoła nieużyteczny i jakby zakopany w nim zostanie. Druga: że, prócz samej tylko modlitwy i bogomyślności, w innych cnotach wielce do zbawienia potrzebnych, samotny na pustyni ćwiczyć się nie może; jakąż zasługę przyniesie mu cnota pokory i pogarda sobą samym, jeżeli nie będzie miał nikogo, przed kim by się uniżył? jakże wypełni cnotę cierpliwości, jeśli nie będzie miał przeciwnika i prześladowcy, który go przykrym przekąsem nie dotknie? Na pustyni nad kimże okaże litość i miłosierdzie, skoro oko jego stroni od społeczności ludzkiej? Cóż mówić o wielu innych cnotach, z którymi człowiek popisać się powinien przed obliczem Bożym? Z nieprzyjacielem zbawienia naszego zawsze i wszędzie walczyć musim, a nie ma niebezpieczniejszej utarczki nad tę, w której człowiek sam jeden zwodzi z nim bój zawzięty". Mądrą tą i jasną Jana uwagą, dwaj owi wahający się bracia utwierdzeni, aż do zgonu wiedli pobożny żywot w zakonie. Prócz tego, ile zostawało Janowi czasu od modlitwy i rozmyślania, ten cały obracał na zbawienne rozmowy i nauki, zagrzewając skrzepłe serca bliźnich do wiernej służby Bożej; on sam z wielkim zbudowaniem dla bliźnich i braci, społeczne prowadził życie. Posiadał ten sługa Boży rzadki dar płynnej i treściwej wymowy; a zawsze gorliwy o chwałę Bożą, to wykładał zasady wiary św. sposobem katechizmu, to bardzo często kazywał z ambony w języku niemieckim we Lwowie w kościele Świętego Ducha, z wielkim dla słuchacza pożytkiem, odpierając szkodliwe błędy kacerskie, które heretycy przybywszy do Polski siali pomiędzy ludem; w języku zaś polskim i ruskim utwierdzał starą wiarę w mieszkańcach kraju, i dlatego też apostołem go nazwano. A chociaż w latach sędziwych został kalectwem oczu dotknięty i zupełnie ociemniał, już wiekiem pochylony niezmordowany ten robotnik około zbawienia bliźnich swoich, nie zaprzestał jednak ani kazań, ani pożytecznego spowiedzi słuchania. Do niego zatem, jako do ojca, przybywali z odległych miejsc ludzie, pragnący utwierdzić się w życiu cnotliwym i pobożności. Jego świętobliwymi czyny obudzone dwie niewiasty, które Jan Kapistran zagrzał w Krakowie do życia pobożnego, przybyły do Lwowa, by równie od niego, jak od pierwszego, brały dalszy postęp na drodze zbawienia. Połączyły się potem z nimi niektóre bogobojne dziewice i niewiasty, a pobożni obywatele lwowscy za sprawą Jana wystawili im klasztor na halickim przedmieściu blisko kościoła ojców Bernardynów. Tym zakonnicom podał Jan trzecią regułę Franciszka św., dodawszy do niej roztropnie napisane nauki, wiodące niemylną drogą do świętobliwego żywota. I rzeczywiście, niezadługo te pobożne zakonnice taką zajaśniały życia świętobliwością, że niektóre z nich w opinii świętych przeniosły się do szczęśliwej wieczności, jak o nich pisze WANDYG i postronni dziejopisowie. A jako sam Jan czcił Najświętszą Pannę, Niepokalaną Matkę Chrystusa, tak też do tego ku Niej nabożeństwa wprawiał swe córki duchowne, i zostawił im w drogim upominku Jej wizerunek pod wezwaniem bolesnej Matki Boskiej, przez Jana z Kapistranu z Włoch do Polski sprowadzony; przed tym obrazem obaj ci pobożni mężowie za życia swe do Boga zasyłali modły. Kiedy przy schyłku wieku swego utracił wzrok oczu przez częste ronienie łez rzewnych podczas modlitwy, i to kalectwo z wielką cierpliwością przyjął od Boga, który dopuszcza na wierne sługi swoje rozmaite uciski w tym życiu, czyszcząc je tak, jak złoto w ogniu; wtedy właśnie odbierał nadprzyrodzoną z nieba pociechę w swym utrapieniu, bo królowa aniołów kilkakrotnie objawiła mu się z dziecięciem Jezus w niepojętej jasności, upewniając go o niezawodnej łasce Syna swojego i osiągnieniu wiecznej chwały, oraz, że będzie szczególnym swego narodu patronem. Nadprzyrodzonym tym Bogarodzicy objawem Jan nieskończenie rozradowany i upewniony, że osiągnie nagrodę w królestwie niebieskim za wierne Bogu służenie, żywsze wzniecił w sobie pragnienie rychłego rozłączenia się z ciałem skazitelnym, a oglądania oblicza Boskiego i Niepokalanej Maryi. Gdy się coraz zbliżała oczekiwana chwila, w której miał opuścić to ziemskie mieszkanie, stanąwszy u kresu życia, kazał przywołać bracią zakonną we lwowskim klasztorze mieszkającą; ile mu sił stawało, rozżarzał w ich sercach miłość ku Bogu i zakonowi: zalecił im zatem, by z wrzącą w sercu miłością dopełniali tego, co uroczystymi śluby przyrzekli. Odświeżał w ich pamięci nieskończoną dobroć Boga, hojnego w zapewnionej nagrodzie dla wiernych sług swoich; nadmienił zarazem o obietnicach Najświętszej Maryi onemu uczynionych. Duchem proroczym przepowiedział im, że po jego zgonie Opatrzność Najwyższego wyleje na nich swe dary, że ręka dobroczynna wystawi dla nich obszerny klasztor i kościół wspaniały. Potem włożył na nich ścisły obowiązek wdzięczności Bogu za Jego dobrodziejstwa i rozżarzał w nich wzajemną miłość, by w zgodzie pomiędzy sobą żyjąc, wysławiali nieogarnione miłosierdzie Boskie nad nimi okazane. Ukończywszy tę zbawienną naukę, opatrzony śś. Sakramentami, odmawiał z uczuciem serca psalmy pokutne i inne modlitwy, potem pożegnał we łzach nieutulonych braci i oddał nieskażoną duszę swoją Stwórcy swojemu dnia 29 września roku 1484 w uroczystość św. Michała Archanioła w 70 roku wieku swojego.

 

Zgon jego rychło po całym Lwowie rozgłosiła wieść pobożna; prawie wszyscy mieszkańcy znali go, więc też wszystkich słyszano głos jednozgodny: że mąż św. dziś dokonał żywota; a lud wierny gromadnie cisnął się chcąc widzieć zwłoki jego. Chorzy z ufnością odwiedzając Jana zmarłego, do zdrowia wracali; a szczególniej zacna niewiasta Jadwiga Orłowa, przez dziesięć lat kalectwem oczu dotknięta, która częstą spowiedź przed Janem czyniła, miała we śnie tej samej nocy, w której życie zakończył, objaw jego śmierci; mówił jej: "Jeżeli od kalectwa oczu chcesz być uwolnioną, a wzrok odzyskać: ta jest wola Boża, abyś odwiedziła ciało moje". Nazajutrz, skoro do niego była zaprowadzoną, od razu cudownie zmysł widzenia odzyskała, z wielkim podziwem ludu zgromadzonego, który głosem radości wielbił nieskończoną dobroć Boga, że dał ich miastu nowego patrona. W tym samym czasie ojciec gwardian lwowskiego klasztoru był na umyśle tak bardzo osłabiony, że nawet w obłąkanie wpadał; skoro zakonnicy włożyli na niego dekę, którą Jana w ostatniej chorobie okrywano, natychmiast ozdrowiał. Trzeciego dnia po jego zgonie, z przyzwoitym czci religijnej okazem, zakonni ojcowie pochowali ciało błogosławionego Jana na powszechnym grzebisku. Ludność lwowska przytomna i liczne duchowieństwo wynurzyli z serc swoich żal nieutulony podczas pogrzebu jego. Pobożne osoby widywały nadprzyrodzoną jasność grób jego otaczającą, a to widzenie przysięgą potwierdziły.

 

Kiedy przy grobie Jana, za jego przyczyną, Bóg wszechmocny udzielał coraz liczniejsze łaski ludowi w rozmaitych życia zdarzeniach; cudowne te dobrodziejstwa palcem Bożym czynione, ojcowie Bernardyni przedstawili Innocentemu VIII, papieżowi, który też swym dekretem, w roku 1487 wydanym, polecił dźwignąć ciało bł. Jana z miejsca pospolitego, i w przyzwoitym grobowcu je umieścić. Lecz w owym czasie, zaburzenia w narodzie polskim nie dozwoliły w tym roku spełnić Breve papieskiego, aż w roku 1551 dnia 22 października podniesiono z ziemi błogosławione szczęty jego i w wymurowanym grobowcu z uszanowaniem zostały umieszczone. W miejscu zaś, na którym pierwej było pochowane ciało jego, wytrysło źródło żywej wody, i na utrwalenie pamięci, że tu niegdyś Jan spoczywał, ojcowie Bernardyni wybudowali studnię, którą obecnie ciosowym kamieniem ozdobioną widzimy.

 

Ziściło się Jana przopowiedzenie o wystawieniu wspaniałego kościoła i obszernego klasztoru we Lwowie dla ojców Bernardynów. Zamożny pan Jerzy Mniszek, starosta lwowski a wojewoda sandomierski, najwięcej przyłożył się do tej budowy, a reszty dokonało polskie rycerstwo, wdzięczne Bogu za odniesione zwycięstwo nad Wołochami w r. 1600. W nowym i okazałym dla ojców Bernardynów wystawionym kościele dźwigniono błogosławionemu Janowi z drogiego marmuru kosztowny grobowiec, i w nim szczęty jego złożone spoczywały aż do r. 1733. W tym więc roku Klemens XII papież rozważył przełożone cudowne łaski za przyczyną Jana, potęgą Boga czynione, i cześć, którą mu nieprzerwanie wierna powszechność oddawała, wpisał go w poczet błogosławionych, i święte szczęty jego z grobowca marmurowego podnieść, a na ołtarzu dla pociechy ludu pobożnego umieścić dozwolił. Tenże Klemens XII swoim Breve w r. 1737 policzył Jana z Dukli w poczet patronów polskiego i litewskiego narodu, a Benedykt XIV papież uroczystość jego dozwolił obchodzić z oktawą w następną niedzielę, po skończonej oktawie śś. apostołów Piotra i Pawła; oraz odpust zupełny w tę niedzielę w kościołach ojców Bernardynów, ze skarbu zasług Chrystusa, Najświętszej Maryi i Świętych Bożych, łaskawie udzielił, dla powiększenia czci i chwały Bogu w Trójcy jedynemu, Amen.

 

Że miłe Bogu było świętobliwe życie Jana i gorliwa praca około zbawienia dusz ludzkich, krwią Zbawiciela drogo okupionych; pokazał to udzielaniem łask cudownych u grobu jego o przyczynę żebrzącemu ludowi:

 

W roku 1486 panna Zofija Rogalonka, znamienitego rodu w województwie bełzkim, 20 lat licząca, życie zakończyła, i od czwartku aż do soboty leżała nieżywa; gdy już wszystko było do pogrzebu przygotowane, jej krewni i przyjaciele słysząc o głośnych cudach przy grobie Jana, mocą Bożą zdziałanych, wezwali jego przyczyny i ofiarowali ją do grobu jego; wstała od razu jakby ze snu lekkiego, i udała się z obecnymi przyjaciółmi do Lwowa, spełnić z wdzięcznością ofiarę za cudowne przywrócenie jej do życia; to rzadkie wydarzenie było z urzędu poświadczone.

 

Roku 1487 Anna córka Jana Zawalowskiego, obywatela, z nieszczęśliwego wypadku silnie nożem w piersi ugodzona i przebita, życie utraciła; bolesnym żalem przerażeni rodzice ofiarowali ją do grobu bł. Jana. X. Pleban kościoła w Zawalowicach zalecił ludowi nabożeństwo na tę intencję; po skończonym nabożeństwie zabita Anna zaraz do życia wróciła, i zupełnie zdrowa ze znamieniem blizny u grobu bł. Jana we Lwowie ofiarę wykonała, a x. pleban z przytomnymi świadkami rzeczywistość cudu przysięgą stwierdził.

 

Roku 1494 Stanisław Galiczyn i Sebastian miecznik lwowski z innymi świadkami zeznali pod przysięgą: że Adam, czteroletni syn Sebastiana wpadł przypadkiem do studni i utonął, po długim upływie czasu został wydobyty, ale już nieżywy; gdy wszelkiego ratunku na próżno używano, jego rodzice ofiarowali go do grobu błogosławionego Jana, zaraz też ożył. – Kilkoro także dzieci nieżywo urodzonych różnych matek i w różnym czasie bł. Janowi z ufnością ofiarowanych, ożyło.

 

W roku 1496 syn małoletni obywatela lwowskiego, ormiańskiego rodu i obrządku, widząc kucharkę zarzynającą kury, gdy nikogo w domu nie było, wziąwszy nóż zarżnął w kolebce sześciomiesięcznego brata swojego; zmiarkował zaraz, że źle uczynił, i sobie gardło poderżnął. Rodzice wypadkiem tym strwożeni, za radą pobożnych osób przynieśli z wielką wiarą i płaczem zarżnięte niemowlę, oraz bezrozumnego, a już konającego zabójcę ku grobowcu bł. Jana; z wielkim wszystkich podziwem i radością wrócili od niego do domu z dziećmi zupełnie zdrowymi.

 

Roku 1497 Katarzyna, żona Fryderyka chirurga lwowskiego, długo cierpiąc nieznośne boleści oczu, wzrok zupełnie utraciła; gdy sztuka lekarska żadnej pomocy przynieść jej nie mogła, przyprowadzona ku grobowi bł. Jana, przyczyny jego z ufnością w gorącej modlitwie wzywając, odzyskała władzę widzenia, i bez przewodnika odeszła do swego mieszkania. – Tego samego skutku doznała Katarzyna Rybska, przez sześć miesięcy pozbawiona zmysłu widzenia.

 

Roku 1511 w Trębowli człowiek utonął w głębi pod młyńskim kołem, i stamtąd woda o pół mili go uniosła za sobą; po długim szukaniu znaleziono nieżywego. Pani Ozdryn, starościna trębowlecka, odwiedzając ciało jego, upomniała lud gminny, zbiegający się na przypatrzenie, by z nią zmówił Ojcze nasz i Zdrowaś Maryja, z poleceniem zmarłego bł. Janowi; uczyniła ślub, że jeśliby ożył, zawiezie go do Lwowa do grobu bł. Jana. Rzecz wcale niesłychana, z podziwem nawet żydów na to patrzących, człowiek ożył i zupełnie był zdrowy.

 

Roku 1538 p. Urszula Hermanowska, mająca lat 27, ubierając się do kościoła, trzymała wargami kilka szpilek, przypadkowo kaszląc połknęła z nich jedną, która we wnętrznościach utkwiona, czyniła nieznośną boleść i niebezpieczeństwem jej życiu zagrażała. Gdy wezwani lekarze żadnego ratunku wynaleźć nie mogli, udała się chora z rodzicami i mężem ku grobowcu bł. Jana, po krótkiej z rzewnymi łzami modlitwie, wypluła szpilkę krwią na palec wokoło obsiadłą. Cudowny ten wypadek rodzice, mąż chorej i lekarze wykonaną przysięgą zaświadczyli.

 

Roku 1539 Jan Rozciejowski ciężką chorobą złożony, dokonał żywota; z nieutulonym żalem opłakując go rodzice, a nawet duchowieństwo było już na wynosiny zamówione, przyjaciele radzili rodzicom, by zmarłego syna ofiarowali nowemu patronowi Janowi z Dukli, że za jego przyczyną Bóg wiele zmarłych do życia przywrócił; skoro ojciec stroskany ofiarował go Janowi, dziwo niepospolite! młodzieniec w sobotę zmarły, w niedzielę po uczynionym ślubie, gdy już wszystko było do wynosin przygotowane, ożył, i z wielką całego ludu pociechą u grobu bł. Jana dopełnił ofiary; rodzice i obecni świadkowie to wskrzeszenie przysięgą stwierdzili.

 

Roku 1600 p. Jerzy Mniszek, wojewoda sandomierski, zeznał pod przysięgą wobec delegowanego apostolskiego komisarza, że już konający za przyczyną bł. Jana do zdrowia powrócił; że wiele innych łask odebrał od Boga za jego pośrednictwem; dowiódł tego wdzięcznością, gdy się po największej części przyłożył do wystawienia wspaniałego kościoła z ciosowego kamienia dla ojców Bernardynów na przedmieściu halickim we Lwowie, i wiele im dopomógł, że nawet słusznie za fundatora tego klasztoru jest uznany.

 

Roku 1613 p. Stawski, towarzysz broni, w czasie walki z nieprzyjacielem został włócznią przebity, tak srogo, że aż na drugą stronę koncerz przeszedł, przy tym był niebezpiecznie w głowę raniony; już bliski zgonu prosił kolegów, by go zawieźli do grobu bł. Jana; śmierć bliska żądanie jego niepodobne im wystawiała. Wszakże za pomocą tego Patrona, w którym chory całą ufność położył, przywieziono jeszcze żywego do grobu Jana, przy którym zaraz został uzdrowiony i rany zagojone. Zeznanie to p. Szymon Olewiński i lekarze zaprzysięgli.

 

Roku 1634 Jan Kazimierz, król polski, oddał do grobu bł. Jana rękę szczerozłotą i wyznał: "że bł. Jan od niego wzywany, trzykroć wyratował go z niebezpieczeństwa: pierwszy raz, gdy w młodości na gardło chorował; drugi, gdy był tak bardzo powietrzem tknięty, że nawet słudzy przy nogach jego trupem padali, i wtedy ukazał mu się bł. Jan, mówiąc doń: «Nie bój się»; trzeci, kiedy w bitwie spadł z konia, i zostawał w niebezpieczeństwie swego życia i wojska".

 

W roku 1648 dnia 11 września zdarzony dziw godzien nieśmiertelnej pamięci: kiedy sławny z rokoszu Chmielnicki i Tohaj Bej han tatarski, dobywali miasta Lwowa, rozgniewani o zabicie synowca Tohaja Beja, chcieli się mordu na mieszkańcach i pożogi na mieście dopuścić. Gdy już spalili przedmieście halickie i gwałtem dobywali klasztoru ojców Bernardynów, wówczas po całym strwożonym mieście samo tylko słyszeć się dało okropne narzekanie i głosy wzywające Jana o rychły ratunek; i właśnie w tym momencie ukazała się osoba wielką światłością otoczona nad kościołem ojców Bernardynów, w habicie Franciszka św., z rozciągnionymi rękoma, niby modląca się, podczas ciemnej nocy widoczna i jasna, którą najprzód ujrzała straż na wałach miasta postawiona, i o tym zjawisku czym prędzej starszych zawiadomiła; tym widzeniem już i lud ożywiony w nadziei, łzy radosne ronił. Polscy żołnierze męstwa i odwagi nabrali. Z przeciwnej nawet strony han tatarski i Chmielnicki, widząc ten objaw cudowny, poznali od razu, że z nieba pomoc i obrona była temu miastu zesłana; zaczem nazajutrz wysłali do miasta warunki ugody z zapytaniem: co to za osoba jaśniejąca ukazała się w powietrzu. Po zawartym traktacie w wigilię św. Michała Archanioła odstąpili od miasta. W roku następnym 1649 w czasie bawienia we Lwowie króla Jana Kazimierza, wobec senatorów Michała Jeremiasza, Korybuta Wiśniowieckiego, Władysława ks. na Ostrogu, Zasławskiego, kasztelana krakowskiego, Jerzego Ossolińskiego, kanclerza koronnego i wielu innych: ludzie, którzy to szczególne i świetne zjawisko własnymi widzieli oczyma, opowiadali je królowi z wielką jego i wszystkich przytomnych pociechą i rozczuleniem; bo wtedy jeszcze po staropolsku wierzono w ramię Boże cuda czyniące. Dnia 29 września, w dzień św. Michała a zgonu bł. Jana, nakazana została uroczysta procesja, której z całym duchowieństwem, oraz niezliczonym zgromadzeniem ludu, do kościoła i grobu błogosławionego Jana przewodził sam x. arcybiskup lwowski; niesione wotum z postacią bł. Jana oddane było przy jego grobie z napisem:

 

Quondam coenobii hujus Custodi, – Nunc custodiorum urbis primo principi, – Ad aras focosque e manibus hostium ereptos; – Totidem Civitas, quod cives servavit: pro merito – S. P. Q. L. (Senatus, PopulusQue Leopoliensis) Hanc arrham ad aram ejus obtulit anno salutis 1649.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 280-300.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXI, Kraków 2011

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: